Marudzenie – w pracy

Nienawidzę mojej pracy. Znaczy się, nie jest tak, że nienawidzę jej ciągle i całej, po prostu są takie momenty, że krew mnie zalewa. Być może po prostu mam zły dzień, albo ciągle jeszcze siedzą we mnie echa wczorajszej kłótni, ale naprawdę dziś nie mam ochoty oglądać tych durnych, roszczeniowych mord klientów. Aż modlę się, by jakiś pękł i zaczął mnie wyzywać od szmat pracujących dla mafii – oj, ale bym miała używanie, poszła by na niego cała para.

 

Macie takie dni, kiedy w ogóle nie czujecie się jak dojrzała kobieta, tylko wiecznie podminowana nastolatka? Nie wiem, może to hormony, może to wpływ Księżyca, ale czasem zachowuję i czuję się tak, jakby mój mózg cofnął się w czasie o parę dekad, pozostawiając resztę ciała nienaruszoną. Szkoda, mógłby przynajmniej zabrać ze sobą piersi do czasów ich pierwotnej jędrności.

 

Najgorzej, że taki dzień można jedynie przeczekać i dopiero następnego popukać się palcem w czoło, że człowiek zachowywał się jak kretyn. No sami powiedzcie – dojrzała kobieta strzelająca focha o to, że ktoś wypił ostatnią filiżankę kawy z ekspresu i musi teraz sobie robić następną?!  Robiąca mężowi awanturę, że nie zadzwonił, bo mógłby przecież i powiedzieć, że ją kocha, no, czemu nie czyta w myślach? Żenada.

 

Na szczęście zawsze można zwalić na pracę. Na upierdliwych klientów. Serio, są dni, kiedy rozumiem, czemu kelnerzy plują ludziom na kotlet. Ja co najwyżej mogę się bardziej uśmiechnąć i przeprosić i czekać, aż jakiś kretyn postanowi przesadzić z jeżdżeniem po mnie. Oby szybko to zrobił…

© Copyright Wszystko 2024